Rozpoczynając krótki cykl, w którym chciałbym podzielić się własnymi refleksjami czy spostrzeżeniami dotyczącymi funkcjonowania polskich spółdzielni mieszkaniowych, a które to zgromadziłem przez lata zainteresowania tą problematyką m.in. dzięki informacjom zgłaszanym przez samych członków spółdzielni, ich pracowników czy też przedstawicieli firm mających styczność z pracami w nich realizowanymi, zależy mi na zwróceniu uwagi na obserwowane nieprawidłowości, także systemowe, dotyczące działalności tych podmiotów. Chciałbym, działając w interesie publicznym, scharakteryzować i przybliżyć patologiczne mechanizmy wykształcone w spółdzielczości mieszkaniowej celem podnoszenia standardów ich standardów w przyszłości. Ponadto, zależy mi na zachęceniu organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości do bardziej aktywnych działań na rzecz ochrony praworządności i standardów państwa demokratycznego oraz troski o dobro obywateli, zwłaszcza tych słabszych, a którzy niejednokrotnie są uczestnikami systemu mieszkalnictwa społecznego.

Uważam, że narzucony Polsce po II wojnie światowej system totalitarny zniszczył szlachetną spontaniczną spółdzielczość rozumianą pierwotnie w Polsce od XIX w. jako samopomocowe zrzeszenie powstałe w celu zaspokajania potrzeb mieszkaniowych oraz realizacji przedsięwzięć gospodarczych możliwych do wykonania przy współdziałaniu w grupie. Sądzę, że początek Polski Ludowej przyniósł skrajne wynaturzenie i degradację tej idei oraz wprowadził mechanizmy marginalizacji, wyzysku i upodlenia człowieka.

Komuniści, mierząc się z realnym i obiektywnym problemem porządkowania życia społecznego po traumach i zniszczeniach czasu wojny, szybko dostrzegli w spółdzielczości także narzędzie budowy nowego bezklasowego społeczeństwa, m.in. poprzez łatwość pozbawienia własności wskutek nacjonalizacji gruntów i narzucania budownictwa wielomieszkaniowego o monstrualnych rozmiarach. Jednocześnie, funkcjonariusze aparatu władzy ludowej zauważyli, że koncentracja ludności w budownictwie wielkopłytowym daje wymierne korzyści finansowe. Centralizacja władzy i reglamentacja właściwie wszystkich dóbr i usług w okresie chronicznego ich niedoboru, także w zawłaszczonej spółdzielczości, sprzyjała rozwijaniu korupcji do niespotykanych dotąd rozmiarów.

Szczególnie atrakcyjnym i pożądanym towarem w komunistycznej Polsce okazały się mieszkania. Nietrudno więc domyślić się, że funkcjonariusze szybko opanowali sztukę korzystania z przywileju reglamentacji lokali. Łapówka za szybszy przydział, za lepsze położenie lokalu – weszła do kanonu relacji społecznych i gospodarczych. Analogiczna sytuacja panowała w spółdzielczych inwestycjach i wydatkowaniu pieniędzy ich członków. System komunistyczny z zasady pozbawiał ludność wpływu na funkcjonowanie spółdzielni, a tym bardziej wydatkowanie funduszy – stając się narzędziem nagradzania wybranych, jak i karania nieprzychylnych. Odzwierciedleniem tych komunistycznych standardów była niestety w mojej ocenie także ustawa prawo spółdzielcze z 1982 roku.

Postkomunistyczna spółdzielczość w III RP

Skali niesprawiedliwości nie zmieniła formalna zmianie ustroju w 1989 r. W postkomunistycznej spółdzielczości zachowały się liczne negatywne standardy, szczególnie w przyzwyczajeniach i mentalności ich prezesów – niedawnych działaczy PZPR. Nie może więc dziwić, że z różnych części kraju cyklicznie napływają informacje o szokujących zjawiskach. Media podają, że np. prezesi w zamian za nietykalność i ochronę zaoferowali sędziom i prokuratorom mieszkania w obniżonej cenie, że ustawiali przetargi, że brali łapówki od firm wykonujących roboty, że tworzyli nieformalne grupy manipulujące przebiegiem zebrań i wyborów rady nadzorczej etc.

Postkomunistyczna spółdzielczość mieszkaniowa to po urynkowieniu gospodarki wciąż jedna z bardziej dochodowych branż. Zarządzają nią często na grupy wywodzące się z nomenklatury komunistycznej obracając miliardami złotych. Roczne przychody nawet na poziomie pojedynczych spółdzielni – “molochów” sięgają dziesiątek milionów złotych. Transformacja w 1989 r. realnego socjalizmu w społeczną gospodarkę rynkową była zatem w mojej ocenie, co najmniej w przypadku spółdzielczości mieszkaniowej, de facto zamianą w kapitalizm nomenklaturowy i pociągnęła za sobą wiele niedoskonałości czy wręcz patologii funkcjonalnych dawnego systemu, także w funkcjonowaniu mieszkalnictwa spółdzielczego. W tym przypadku, zwłaszcza w dużych spółdzielniach “molochach” dotyczy to uprzywilejowania ekskluzywnych kast rodzin prezesów wywodzących się z dawnego aparatu partyjnego. Nomenklaturowe grupy wydają się niejednokrotnie pozostawać wręcz wyłączone spod jurysdykcji prawa stosowanego wobec lokatorów i szeregowych obywateli. Znane mi są przypadki prezesów postkomunistycznych spółdzielni, którzy np. bezkarnie zawyżali ceny i prawdopodobnie defraudowali pieniądze z funduszu remontowego, czasem wręcz urągali przyzwoitości ludzkiej jakiej spodziewa się po zarządcach. Sądzę, że w przypadkach zdarzających i przebijających się do opinii publicznej nieprawidłowości przy przetargach w spółdzielni, zawyżenia ceny zakupu towarów lub usług dwu lub trzykrotnie, przez którą ludność poniesie z tego tytułu stratę liczoną w milionach, to paradoksalnie nie spotka ich za to żadna kara.

Uprzywilejowana pozycja i swoisty immunitet wynika w mojej ocenie z dwóch powodów. Pierwszy stanowi prawo spółdzielcze utrzymywane wciąż w dużej mierze w kształcie z czasów PRL. Zamrożenie reformy komunistycznej spółdzielczości było jednym z elementów aktu założycielskiego III RP. Sądzę, że reżim komunistyczny w 1989 r. selektywnie dozował proces przemian. Dopuścił liberalizację dziedzin życia strategicznych dla wyjścia z krachu gospodarczego oraz wiążących się z procesem uwłaszczania się i realizacji aspiracji komunistycznej nomenklatury. Kontrolowana transformacja pominęła więc spółdzielczość, która na długie dekady pozostała w szponach nomenklaturowych rodzin. W skali całej III RP transformacja nie objęła prawie 1/3 ogółu ludności kraju egzystującej w tysiącach spółdzielni. Kontrolowany „upadek komunizmu” był więc sprawnym posunięciem totalitarnego reżimu pozwalającym zachować przywileje i wpływy oraz otworzyć nowe perspektywy pomnażania fortun z zawłaszczania i niesprawiedliwej prywatyzacji do niedawna państwowego majątku.

Eksploatacja spółdzielczości była zapewne dla komunistów zabezpieczeniem i dodatkową polisą, gdyby ewentualnie proces kontrolowanej transformacji miał wymknąć się spod kontroli. Asekurację mogły stanowić wielomiliardowe w skali całego kraju spółdzielcze przychody, plasujące się na drugim miejscu po budżecie państwowym. Prezesi spółdzielni, niedawni dygnitarze partyjni, mogli mieć interes w zabieganiu o korzystne dla siebie zapisy w kosztem mieszkańców spółdzielni i konsekwentnie skarżyli do Trybunału Konstytucyjnego wszelkie zmiany, gdy epizodycznie sprawowali rządy ludzie próbujący zmieniać ten stan rzeczy.

Podsumowując, uważam że faktyczne nieodsunięcie komunistów od władzy w Polsce po 1989 roku i niesłuszne pozostawienie członków dawnego aparatu władzy także w instytucjach sądowniczych oraz prokuraturze miało swój udział w utrudnieniu nawet 1/3 obywateli III RP sprawiedliwej adaptacji w nowym systemie. Obawiam się, że wręcz pomyślano systemowe rozwiązania mające na celu zagwarantowanie ciągłości przychodów i źródeł utrzymania funkcjonariuszom nomenklatury z czasów PRL. Logicznym wnioskiem wydaje mi się więc, że zwykli mieszkańcy w okresie transformacji nie nabyli równych praw ani tym bardziej nie uzyskali czas na podmiotowy udział w zarządzaniu spółdzielniami.

Uważam, że wskutek zaistnienia powyższych mechanizmów, standardy funkcjonowania spółdzielni pozostawiają dziś wiele do życzenia i wymagają zmian stanu faktycznego oraz prawnego.

 

Autor: Stanisław Bartnik

Powyższy tekst prezentuje opinię Autora. NIW-CRSO nie jest odpowiedzialny za sposób wykorzystania zawartych w nim informacji.

Sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Wspierania Rozwoju Organizacji Poradniczych na lata 2022-2033.