W poniższym tekście chciałbym postawić tezę, że co najmniej część sięgających swymi korzeniami czasów Polski Ludowej, a zatem postkomunistycznych spółdzielni – “molochów” zachowuje pozory demokracji w swym funkcjonowaniu poprzez utrzymywanie organu o nazwie rada nadzorcza.

To ciało kolegialne liczące zazwyczaj kilkanaście osób. Jego formalnym uprawnieniem jest kontrola zarządu i podejmowanie decyzji o funkcjonowaniu spółdzielni – tyle w teorii. Jednak praktyka w wielu spółdzielniach wydaje się mieć z nią niewiele wspólnego.

W spółdzielniach – “molochach” (jak zdarza mi się często je określać) całkowitą władzę i wyłączną kontrolę nad mają prezesi (formalnie zarząd SM). To oni decydują o wszystkim – realnie rzecz biorąc pozostają nomenklaturowymi właścicielami spółdzielni, są bowiem w praktyce nieusuwalni, zazwyczaj mają silną ochronę w lokalnych organach ścigania i wymiarze sprawiedliwości – znajomych z czasów PRL jako że sami zazwyczaj robili karierę np. w komunistycznej partii. Rada nadzorcza jest dla nich jedynie parawanem mającym dać pozór demokratycznego zarządzania podmiotem. Fakultatywnie, jeśli nie sami prezesi to pakiet kontrolny nad niektórymi spółdzielniami trzymają grupy nomenklaturowe, “rodziny” (w ich skład wchodzą zazwyczaj dawni działacze PZPR, funkcjonariusze byłej milicji, tajni współpracownicy SB itp.) i mają w nich wyłączność na stałe lukratywne źródło utrzymania nieprzerwanie od roku 1989.

Każda taka rodzina nomenklaturowa ma swoich “oficerów” – osoby o wysokim znaczeniu dla utrzymania władzy w molochu. Oficerami z najbliższego otoczenia prezesów mogą być np. ludzie wykonujący kluczowe prace dla spółdzielni, realizujący zaopatrzenie materiałowe, ale również sądzę, że często osoby znajdujące się w organach państwowych. Rola „siłowych oficerów” rośnie z każdym rokiem ze względu na konieczność ich obrony w dość częstych sprawach o np. niegospodarność, fałszowanie głosowań, realizowanie niedozwolonych inwestycji etc.

Nie każdy pamięta dziś, że w pierwszej dekadzie III RP w zasadzie czymś normalnym było np. oficjalne zasiadanie prokuratora czy sędziego w radzie nadzorczej spółdzielni choć formalnie biorąc cały czas zakazywała tego ustawa.

Graniczną datą dla struktury osobowej i charakteru rady nadzorczej był rok 2007. Przed reformą z 2007 r. mandaty w radach spółdzielni “molochów” przez wiele lat na stałe piastowali zaufani ludzie prezesów. Za pośrednictwem działalności gospodarczych „radnych” rady nadzorczej prezesi mogli transferować środki ze spółdzielni na potrzeby prywatne. W miastach spółdzielczych niejednokrotnie dochodziło do sytuacji, że większość członków rady miała zarejestrowane działalności gospodarcze i świadczyła usługi, wykonywała dostawy na zlecenie prezesów.

Przykładowo:

  • radny A – obsługiwał dostawy materiałów budowlanych dla spółdzielni,
  • radny B – duże roboty remontowo-budowlane,
  • radny C – ubezpieczenie majątku spółdzielni,
  • radny D – archiwizację dokumentacji,
  • radny E – drobniejsze prace remontowe,
  • radny F – montaż podzielników ciepła,
  • radny G – był dzierżawcą lokali na specjalnych warunkach, konsumentem dotacji z SM,
  • radny H – świadczył usługi geodezyjne.

Był to system wydajnego wyprowadzania środków z kasy spółdzielni, sum milionowych kosztem praktycznie bezkarnego eksploatowania ludności licznie skupionej w wielu spółdzielniach – czasem nawet parędziesiąt tysięcy osób.

Po roku 2007, gdy ustawowo wprowadzono kadencyjność i zakaz zasiadania pracowników i usługodawców spółdzielni w radach nadzorczych, prezesi z konieczności musieli zmienić formułę manipulowania ich kadrą, co niekoniecznie skutkowało ograniczeniem skali procederu i rozpoczęli obsadzając je tzw. “słupami”. W większości to ludzie bez wiedzy czy kompetencji dot. działalności spółdzielni, będący dla prezesów wyłącznie maszynką do głosowania. “Słupy” z rady nadzorczej wysługują się nomenklaturowym baronom za drobne przywileje: otrzymywanie diety za posiedzenia, możliwość nabycia lub dzierżawy lokalu na preferencyjnych warunkach, zniżkę w czynszu itp. Podczas posiedzeń nie pytają o niewygodne kwestie, nie wnioskują w ich zakresie. Podnoszą rękę do głosowania zgodnie z instrukcją, czasem nie zdają sobie nawet sprawy, że np. zatwierdzają wielomilionowe wydatki.

Choć zmiany w prawie i uchwalone zakazy wymusiły na prezesach reorganizację modelu sterowania radami nadzorczymi, to jednak nie ograniczyły znacząco również skali korupcji. Zmodyfikowano formułę prania pieniędzy czynszowych poprzez np. ustanowienie jednego lub kilku pośredników, z którymi prezesi zawierali umowy na świadczenie spółdzielni – “molochowi” wszelkich usług i dostaw towarów. Legalizację nowej formy transferu pieniędzy dawała przytoczona już nowa, “słupowa” rada nadzorcza. Zmiana ta okazała dla prezesów korzystna, gdyż budżet spółdzielni przechodził nawet przez mniej rąk, a to oznaczało mniejsze koszty prania i większe bezpieczeństwo procederu.

W spółdzielniach – “molochach” prezesi zazwyczaj uczestniczą w obradach RN bezpośrednio i moderują ich przebieg oraz wynik. Zasadą rady jest też tzw. kolegialność decyzji – pojedynczy członek rady nadzorczej bez zgody większości nie może nic zrobić. Nie ma praktycznego prawa zobaczenia dokumentów ani faktycznego sprawowania funkcji kontrolnych. To bardzo pożyteczny dla prezesów system, bo dający gwarancję „właściwej pracy” rady, zwłaszcza gdy wcześniej głosami pracowników spółdzielni na zmanipulowanych walnych obsadzą niezbędną większość zaufanymi osobami.

W realiach spółdzielni – “molochów” jeżeli członek rady nadzorczej chce otrzymać do wglądu np. faktury lub umowy, to musi występować na drogę sądową. Postępowania takie przy uwzględnieniu aktywności zapobiegawczej prezesów (składanie apelacji, obstrukcja procesowa) może trwać nawet rok. W tzw. miastach spółdzielczych, gdy władza zarządów sięga głęboko prokuratury i sądu, w bataliach o dokumenty niejednokrotnie zapadają zaskakujące orzeczenia i wywalczenie dostępu do dokumentów gwarantowanych art. 8(1) Ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych okazuje się bardzo trudne, wręcz graniczące z wykonalnością.

Utkwiła mi w pamięci interpretacja sądowa polegająca na odmowie udostępnienia pod pretekstem, że strona umowy lub wystawca faktury nie jest osobą trzecią (ma członkostwo w spółdzielni). Inną budzącą oburzenie metodą jest przedstawianie sądowi oświadczeń stron umów i wystawców faktur, że nie życzą oni sobie udostępniania dokumentów lokatorom bo może to naruszać ich dobra osobiste. Skądinąd to w końcu racjonalny argument z punktu widzenia zainteresowanych, bowiem przykładowe ujawnienie fikcyjnych faktur lub zawyżonych cen zakupu towarów i usług mógłby narażać ich na odpowiedzialność karną, co z pewnością naruszyłoby ich dobra osobiste. Są to kolejne przykłady w jaki sposób nadużywa się słusznej, ale niestety wydaje się wymagającej kolejnych reform, idei spółdzielczości.

 

Autor: Stanisław Bartnik

Powyższy tekst prezentuje opinię Autora. NIW-CRSO nie jest odpowiedzialny za sposób wykorzystania zawartych w nim informacji.

Sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Wspierania Rozwoju Organizacji Poradniczych na lata 2022-2033.